„Instytut” Stephen King – recenzja


Luke Ellis budzi się w pokoju do złudzenia przypominającym jego własny, tyle że bez okien. Wkrótce orientuje się, że trafił do tajemniczego Instytutu i nie jest jedynym dzieciakiem, którego tu uwięziono. To miejsce odosobnienia dla nastolatków obdarzonych zdolnościami telepatii lub telekinezy. W Instytucie zostaną poddani testom, które wzmocnią ich naturalną, choć nadprzyrodzoną moc. Opiekunowie nie mają skrupułów – grzeczne dzieci są nagradzane, nieposłuszne – są surowo karane. Wszyscy jednak, prędzej czy później, trafią do drugiej części Instytutu, a stamtąd nikt już nie wraca.


Gdy kolejne dzieci znikają w Tylnej Połowie Luke jest coraz bardziej zdesperowany. Musi uciec i wezwać pomoc. Bo jeśli komuś miałoby się udać, to właśnie jemu.

Tylko że nikt dotąd nie uciekł z Instytutu.
***
Instytut jest dopiero drugą książką Stephena Kinga, jaką udało mi się przeczytać. Wcześniej zacząłem czytać To, ale gdzieś w okolicach czterechsetnej strony bardzo długie opisy zaczęły mnie męczyć i odłożyłem ją z powrotem na półkę z myślą, że kiedyś do niej wrócę. W tym czasie w moje ręce wpadło najnowsze dziecko Kinga. Tym razem Król Grozy nie zaserwował swoim czytelnikom przerażającego horroru, a raczej coś na kształt thrillera. Zatem osoby, które chciałyby koniecznie przeczytać coś od Kinga, ale niekoniecznie chcą czytać horror, mogą śmiało zabrać się za Instytut. Strasznych potworów, które mogłyby spędzać Wam sen z powiek, tam nie znajdziecie. Ale za to dostajemy bardzo dobrze napisaną książkę, praktycznie non stop trzymającą w napięciu. Nudą tam nie wiało, ale mimo wszystko, jak już zdążyłem się przekonać, na książki Stephena Kinga potrzebuję więcej czasu do ich przeczytania. Nie jest to książka lekka i przyjemna, gdyż porusza tematy czasów II wojny światowej i obozów koncentracyjnych. Tytułowy Instytut sam nawiązuje do miejsc niemieckich zbrodni.

Główny bohater został bardzo dobrze wykreowany, od samego początku chce mu się kibicować i w chwilach napięcia czekamy na intensywny obrót wydarzeń z jego udziałem. Luke jest bardzo mądrym chłopakiem z ponadprzeciętną wiedzą. W zasadzie od niego zależy życie innych podopiecznych Instytutu. Poza nim w książce spotykamy sporą grupkę innych dzieciaków w wieku podobnym do głównego bohatera, którym również życzy się jak najlepiej. Dorośli w tej książce to głównie antagoniści, a zwłaszcza opiekunowie tajemniczej placówki. Ale tak samo jak wśród porwanych dzieci pojawiają się złe charaktery, tak samo wśród pracowników można dopatrzeć się przesiąkniętych złem, lecz o dobrych zamiarach ludzi.

W pewnych momentach pojawiały się obrzydliwe opisy, nie mam pojęcia czy to typowe dla Kinga, ale dodało to pewnego osobliwego klimatu tej książce.  Sam koniec tej książki, jakieś dwieście pięćdziesiąt stron było przesiąknięte akcją do najmniejszego skrawka strony. Byłem na tyle wkręcony w tę akcję, że późno w nocy ciężko było mi przestać czytać.

Niestety znalazł się pewien mały minus. Niektóre momenty były trochę za bardzo porozciągane, co dodało książce na objętości, a strasznie nie wygodnie zabiera się taką ze sobą do szkoły. Ale myślę, że jest to naprawdę mała wada, być może jest to sprawa indywidualna, ale warta wspomnienia.
Uważam, że jak najbardziej warto przeczytać Instytut, zwłaszcza, że nie jest to horror, a wielu czytelnikom horrory nie podchodzą. King lekko nawiązuje do czasów wojennych, co pozwala spojrzeć na tę historię trochę pod innym kątem. Trzyma w napięciu od początku do końca, zdecydowanie sprawdzi się na długie, jesienne wieczory, bez obaw można czytać ją przed snem. Instytut przekonuje mnie również po dalsze sięganie książek Kinga, zwłaszcza, że na półce już kilka czeka na przeczytanie.
Moja ocena: 8/10

Dziękuję bardzo wydawnictwu Albatros za egzemplarz Instytutu w WIELKIM pudełku :D.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Była sobie rzeka” autorstwa Diane Setterfield. Najlepsza książka 2020 roku? - recenzja

„Cujo” Stephen King - recenzja

„Mistrzynie kamuflażu. Jak piją Polki” Magda Omilianowicz - recenzja