„Była sobie rzeka” autorstwa Diane Setterfield. Najlepsza książka 2020 roku? - recenzja


To była najdłuższa noc w roku, kiedy wszystko może się zdarzyć.
Trzy dziewczynki zaginęły. Jedna wróciła. Opowieść się rozpoczyna…
 

W ciemną noc w środku zimy w starej gospodzie nad Tamizą ma miejsce niezwykłe wydarzenie. Stali bywalcy właśnie zabijają czas opowieściami, kiedy w drzwiach pojawia się ciężko ranny nieznajomy. W ramionach trzyma martwą dziewczynkę. Kiedy godzinę później dziecko zaczyna oddychać, nikt nie może w to uwierzyć. Cud? Czy magiczna sztuczka? Może nauka będzie w stanie to rozstrzygnąć?

Mieszkańcy nabrzeży prześcigają się w pomysłach, by rozwiązać zagadkę dziewczynki, która umarła, a potem ożyła. Mijają jednak dni, a tajemnica wydaje się coraz bardziej nieprzenikniona. Dziewczynka okazuje się niema i nie może odpowiedzieć na pytania: kim jest, skąd pochodzi i co stało się z jej bliskimi. W tej sprawie pojawia się coraz więcej pytań i wątpliwości.

***
Książki nie ocenia się po okładce, czyż nie? W tym przypadku jest to niemożliwe! „Była sobie rzeka” autorstwa Diane Setterfield posiada przepiękną okładkę, która od razu rzuca się w oczy czytelnikowi na stronach internetowych księgarń bądź na półkach tych tradycyjnych. Warto wspomnieć, że okładka wraz z obwolutą zostały zaprojektowane przez Polkę – Kasię Meszka. Pięknie zdobiona obwoluta wraz z niesamowitymi wytłoczeniami na właściwej okładce dosadnie dają do zrozumienia, że mamy do czynienia z literaturą piękną. Tak, najłatwiej zaliczyć tę powieść do literatury pięknej, ale zdecydowanie przewija się w niej mnóstwo obyczaju, jest oczywiście wątek tajemnicy poprzeplatany magią, folklorem i rzeką. To właśnie Tamiza gra tu jedną z głównych ról, ponieważ można rzec, iż w rzece wszystko ma swój początek, jak i koniec. Opowieść przesiąknięta wodami z czasów wiktoriańskiej Anglii zadziwia, wzrusza i szokuje. W jednym odcinku historia opowiedziana w książce Diane Setterfield płynie sielsko i leniwie, aby w kolejnym jej odcinku nabrać ogromnego tempa, że można dostać nudności z przesytu i wrażeń, niczym na nieokiełznanej, momentami dzikiej rzece. Nie potrafię przestać zachwycać się tą książką, nie odnotowałem w niej żadnych niedoskonałości. Jest to jedna z lepszych powieści, jakie udało mi się kiedykolwiek przeczytać.

Ten klimat, ta cała historia, niesamowite pióro tłumaczki – Izabeli Matuszewskiej. Zwracając uwagę na sam tekst, wypada właśnie wspomnieć o tłumaczu, który pracuje nad przekładem danej książki. To dzięki nim – tłumaczom – możemy cieszyć się literaturą obcojęzyczną w naszym, ojczystym języku. W tym wypadku Pani Izabela spisała się wyśmienicie, ponieważ tłumaczenie tej powieści jest znakomite, lecz nie przesadzone. Łatwo dostrzec piękno literatury, ale mniej wymagający czytelnik nie będzie czuł się nieswojo podczas obcowania z tą lekturą. Można by pomyśleć, że pomysł na fabułę jest banalny. Rzeka, dziecko ginie i się pojawia, jest zagadka do rozwiązania. No właśnie nie do końca. Towarzysząc bohaterom tej opowieści poznajemy także inne problemy, ale również zawiłości dotyczące głównej niezgodności. Wykreowani bohaterowie nie są prostolinijni, chociaż z początku mogłoby się tak właśnie wydawać. Poruszane są tu tematy związane ze śmiercią, niepełnosprawnościami. Wszystkie postacie są idealnie dopasowane do czasów, w których żyją, choć pojawiają się tacy, którzy wybiegają poza ówczesne schematy. Z pozoru w książce jest mnóstwo bohaterów, jednak koniec końców każdego znamy, czujemy, jakby był naszym starym, dobrym sąsiadem. Uważam, że pomysł wybrany przez Panią Setterfield był strzałem w dziesiątkę! Zatonąłem podczas czytania wielokrotnie w świecie stworzonym przez autorkę i ani razu nie miałem ochoty wypływać na powierzchnię. Mimo to starałem się konsumować ją w małych kęsach, aby pozostać w tym przecudownym wymiarze jak najdłużej.
Warto przeczytać tę książkę, mimo ryzyka, że może nie przypaść Wam do gustu w tak ogromnym stopniu, jak mnie. Nie chcę również zdradzać o niej za dużo, bo z własnego doświadczenia wiem, że najlepiej poznaje się ją, nie wiedząc wcześniej o niej za dużo. Będę ją polecał dosłownie każdemu. Możecie się również spodziewać obecności tej powieści w moim własnym rankingu najlepszych książek 2020 roku. 
Kończąc moją wypowiedź, powiem, że jestem przekonany, iż „Była sobie rzeka” na pewno wywoła w Was jakieś uczucia. Może nie okrzykniecie jej najlepszą książką roku, ale spodoba się Wam. Obiecuję. Osobiście (na razie)
uważam ją za najlepszą książkę roku. Dziękuję wydawnictwu Albatros za dostarczenie mi egzemplarza tej książki!

Ocena: 10/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ODDYCHAJ. SŁONECZNIK. TĘCZA - ,,Stranger Things. Mroczne Umysły" *recenzja*

„Znajdź mnie”, czyli nieudana kontynuacja „Tamtych dni, tamtych nocy” André Acimana - recenzja