„Cujo” Stephen King - recenzja

 W pobliżu Castle Rock – spokojnego miasteczka w stanie Maine – czai się potwór...
Cujo, olbrzymi pies, jest przyjaznym stworzeniem... do czasu, aż w pogoni za królikiem wpada do kryjówki zarażonych wścieklizną nietoperzy. Walcząc z niezrozumiałymi zmianami, które w nim zachodzą, chore zwierzę stopniowo zamienia się w psa-mordercę. Atakuje swojego właściciela, terroryzuje kobietę i jej syna uwięzionych w zepsutym samochodzie.
Dla mieszkańców Castle Rock starcie z Cujo będzie próbą ich człowieczeństwa.
***
Cujo” to trzecia powieść Stephena Kinga, jaką udało mi się dotychczas przeczytać. I z każdą historią spod jego pióra pragnę więcej. Większość z nas zna styl pisania Mistrza. Rozległe opisy, które rozkładają postacie na czynniki pierwsze, ukazujące ich uczucia, skryte lęki. To jest coś, co się kocha, albo nienawidzi. Ja mogę śmiało powiedzieć, że uwielbiam styl Kinga. Czytając „Cujo”, byłem niczym zahipnotyzowany i trudno było mi się oderwać od lektury. Rzadko kiedy książka wciąga mnie od samego początku. Tej powieści udało się mnie porwać z ogromną łatwością.

Jak wielu czytelników wspominało, „Cujo” jest prozą niestandardową dla tego autora. Przewija się przez nią jedynie odrobina paranormalności, niemająca wpływu na całość. Lęk, który towarzyszy czytelnikowi i bohaterom jest spowodowany z jak najbardziej realistycznego powodu, którym jest niegdyś miły i przyjazny bernardyn.

Warto dodać, że pomysł na książkę jest niezwykły w swojej prostocie. Ogromny pies, wścieklizna plus ludzie uwięzieni w samochodzie. Tak, to brzmi niepozornie, ale to, co stworzył z tego King, jest naprawdę zapierające dech w piersiach. Nie słyszałem o książkach, filmach czy serialach o podobnym motywie, więc Mistrz postawił mimo wszystko na oryginalność. Pełno w niej krwi, flaków i niecenzuralnych zachowań.

Postacie nakreślone przez Kinga były bardzo realistyczne, z którymi każdy czytelnik mógłby się utożsamić. Różne problemy, różne charaktery. Oprócz głównych bohaterów uwięzionych w samochodzie kibicowałem również innym, tym teoretycznie mniej ważnym.

Stephen King w swojej lekturze przemycił również kilka problemów, które trapiły Amerykanów z tamtego okresu. Łatwo było dostrzec, że ich życie, poza koszmarem związanym z krwiożerczą bestią, było również stale niepokojone przez inne zmory.

Do plusów tej powieści można też zaliczyć panujący w niej klimat upalnego, na pozór spokojnego lata w małym mieście. Aż trudno mi opisać emocje, jakie towarzyszyły mi przez prawie ¾ książki, dopóki akcja na dobre się rozkręciła. Odgłosy świerszczy grasujących w trawie za oknem wraz ze szczekającymi w oddali psami wzmagały odczucia towarzyszące czytaniu.

Pisząc tę recenzję, nie potrafię znaleźć żadnych wad w „Cujo”, ponieważ, jak już wiele razy wspominałem, bardzo mi się podobała całość. Jedynie niektóre momenty mogłyby zostać usunięte, bo jednak nie wprowadzały niczego do fabuły i nie zmieniały przebiegu wydarzeń, ale uważam, że naprawdę nie ma na co narzekać.

Przepełniona grozą, czystym strachem, miłością i poświęceniem książka może być idealnym wyborem na upalne, letnie noce czy na dżdżyste, jesienne wieczory. Z pewnością po lekturze „Cujo” nie przejdziecie obojętnie obok dużego psa, bez wyobrażeń, jak jego wielka szczęka zaciska się na Waszych gardłach, wypuszczając z Was całe życie.

Ocena: 9/10

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za możliwość przeczytania tej książki!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ODDYCHAJ. SŁONECZNIK. TĘCZA - ,,Stranger Things. Mroczne Umysły" *recenzja*

„Znajdź mnie”, czyli nieudana kontynuacja „Tamtych dni, tamtych nocy” André Acimana - recenzja

„Była sobie rzeka” autorstwa Diane Setterfield. Najlepsza książka 2020 roku? - recenzja